|
fot. Karolina Połosakfot. Karolina Połosak
Gazeta Festiwalowa "Na horyzoncie", nr 9
26 lip 2013
– Chciałem, żeby Shirley była silną kobietą, która nie idzie na kompromisy – mówi Gustav Deutsch, reżyser filmu „Shirley – wizje rzeczywistości”
26 lipca 13
– Chciałbym, żeby ten film miał mój stempel, mój charakter pisma, ale chciałbym też, żeby zachował ducha Pilcha – mówi o powstającym filmie „Pod Mocnym Aniołem” Wojtek Smarzowski
więcej
Rozmowa z
Wojtkiem Smarzowskim
Iwona Sobczyk: „Pod Mocnym Aniołem” zaczął Pan kręcić jeszcze przed premierą „Drogówki”. Dlaczego tak szybko?
Wojtek Smarzowski: Zbieg okoliczności, łut szczęścia, któremu trzeba pomagać, plus konsekwencja i katorżnicza praca.
Wcześniej tempo kręcenia kolejnych filmów też było duże. Nie obawia się Pan, że złapie artystyczną zadyszkę?
– Najpierw przez tyle lat czekałem, żeby robić filmy, to teraz mam zwalniać? A tak na poważnie, to właśnie czeka mnie przerwa, przygotowuję się do trudnego filmu o ludobójstwie na Kresach.
W Pana filmach dużo się pije. Czy „Pod Mocnym Aniołem” to w jakimś stopniu odpowiedź na te zarzuty?
– Niespecjalnie przejmuję się takimi komentarzami, więc też mój film nie jest na nie odpowiedzią. „Pod Mocnym Aniołem” to film o piciu. Uniwersalny temat, bo piją bogaci, biedni, wykształceni i niewykształceni. Piją w Polsce i za granicą. Robię filmy o tym, co mnie boli, próbuję robić filmy ważne.
Dlaczego nie zdecydował się Pan powierzyć napisania scenariusza „Pod Mocnym Aniołem” Jerzemu Pilchowi? Pisarz ma już ich w dorobku kilka.
– Film jest mój, kiedy piszę lub kontroluję scenariusz, kiedy sam wybieram aktorów i mam decydujący wpływ na montaż. Robienie nie moich filmów mnie nie interesuje.
Pilch opowiada o piciu w konwencji nieco humorystycznej, a nawet sentymentalnej. Czy chce Pan zachować ten ton?
– Chciałbym, żeby ten film miał mój stempel, mój charakter pisma, ale chciałbym też, żeby zachował ducha Pilcha. A efekt zobaczymy za parę miesięcy na ekranie.
W „Pod Mocnym Aniołem” ogromną rolę odgrywa specyficzny język tej powieści. Czy przenosi go Pan na ekran?
– W dużym uproszczeniu: kiedy główny bohater pije, bohaterowie filmu mówią językiem Pilcha, kiedy postanawia leczyć się naprawdę, zaczynają mówić „normalnie”.
W opisie producenckim można wyczytać, że „Pod Mocnym Aniołem” ma mieć mocne przesłanie społeczne. Czy to oznacza, że ma jakieś zadanie do spełnienia?
– Ponieważ jest to eksplikacja producencka, proszę o to pytać producenta. Jedyne zadanie, które ja stawiam filmowi, to prowokacja. Emocjonalna i intelektualna. Chciałbym, żeby film wzruszał i poruszał. Film świata nie zmieni, ale nazwać może. Może upowszechnić problem. Sprowokować szerszą dyskusję.
Współczesna polska literatura niespecjalnie ma szczęście do ekranizacji. Czy są w niej jeszcze historie, które chętnie by Pan wykorzystał?
– Uważam, że najlepsze ekranizacje powstają nie z wybitnej, ale z pastewnej literatury, takiej z dobrze skonstruowaną akcją i nie najgorszymi dialogami. Mimo to zabrałem się do ekranizacji powieści „Pod Mocnym Aniołem”, która jest kompletnie niefabularna. A więc rola przypadku w filmie i w życiu. Moje plany sięgają dość daleko i nie ma w nich miejsca na literackie ekranizacje. Mam natomiast pomysł na połączenie literatury, muzyki i filmu w jednym projekcie.
Wszyscy oczekują, że kolejny Pana film będzie „mocny”, „brutalny”. Nie ma Pan czasem ochoty złagodnieć?
– Robię kino zgodne ze swoim filmowym temperamentem, ale oddzielam film od życia. W życiu jestem łagodny.
Czy po tylu nagrodach łatwiej teraz Panu doprowadzić do realizacji kolejnego filmu?
– Tak. Przestałem być anonimowym reżyserem.
Na jakim etapie jest praca nad „Pod Mocnym Aniołem”?
– Film jest praktycznie zmontowany, za miesiąc zaczną się prace nad dźwiękiem i muzyką. Wszystko toczy się w zaplanowanym rytmie.
Rozmawiała Iwona Sobczyk
Świat ogląda polskie filmy
Festiwalowym projekcjom towarzyszy jak zwykle rozbudowana część branżowa, której najważniejszym punktem są trwające do 26 lipca Polish Days. Wydarzenie daje przedstawicielom branży filmowej ze świata możliwość zobaczenia najnowszych polskich filmów. Teraz bierze w nim udział ponad dwustu profesjonalistów, w tym agenci sprzedaży, dystrybutorzy, producenci, selekcjonerzy festiwali i przedstawiciele stacji telewizyjnych. Wszyscy mają okazję posłuchać o planowanych produkcjach, jak „Miasto 44” Jana Komasy czy „Taniec dla psa” Marcina Wrony, zobaczyć sześć gotowych filmów, m.in. „Papuszę” Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego czy „Płynące wieżowce” Tomasza Wasilewskiego, oraz fragmenty powstających filmów: „Jack Strong – Operacja Wolność” Władysława Pasikowskiego, „Strefa nagości” Urszuli Antoniak czy „Pod Mocnym Aniołem” Wojciecha Smarzowskiego.
Iwona Sobczyk
26 lipca 13
Diamanda Galás od ponad trzech dekad zachwyca nie tylko diabolicznym wizerunkiem, ale przede wszystkim ogromnym talentem.
więcej
Posiadaczka głosu rozpiętego na trzy i pół oktawy wykorzystuje go znacznie lepiej niż muzycy obdarzeni bogatszą skalą (choćby Violetta Villas). Zanim jednak performerka opęta nas swoim krzykiem podczas sobotniego koncertu w Arsenale, warto poznać jej awangardowy projekt wyreżyserowany we współpracy z włoskim artystą Davidem Pepem.
Krzyk, jaki usłyszymy w „Schrei 27”, jeszcze nigdy nie był tak przejmująco piękny, jednak to nie tylko estetyka. Podobnie jak wcześniejsze koncepty Diamandy Galás, również w kolaboracji z Pepem, stanowi manifest polityczny wymierzony przeciw instytucjom. Autorka najmroczniejszej wersji „Gloomy Sunday” wykorzystała w filmie fragmenty radiowego performance’u z 1994 roku „Schrei 27” oraz utwory z albumu „Schrei X”.
Obecne w filmie wątki, takie jak greckie obozy koncentracyjne, „psychic driving” czy medyczne eksperymenty na niepełnosprawnych dzieciach, wpisane zostały w ciało głównego bohatera, mężczyzny na elektrycznym krześle. Wszystko, czego ludzkość powinna się wstydzić, a co udało jej się dokonać na własnym gatunku, w „Schrei 27” odciska się piętnem na umyśle widza i pozostawia go w poczuciu winy i furii. Spazmatyczne wrzaski mieszają się z monotonną i gardłową narracją, przypominając nagrania egzorcyzmów, a kakofonia dźwięków płynnie przechodzi w melodyjny śpiew. To, co Diamanda Galás robi ze swoim głosem, wychodzi poza wszelkie klasyfikacje gatunkowe.
Davide Pepe, reżyser klipu, doskonale wyczuł stylistykę diwy. Jego wcześniejszy projekt „Giardini di luce”, pokazywany kilka lat temu na Berlinale, wyraźnie odbiega od nowej produkcji. Rozświetlone, migoczące neonami miejsca Włoch zamienił na klaustrofobiczne kadry. Wykorzystując tradycję rodzimej sztuki, zatopił torturowane na ekranie ciało w czerni chiaroscuro. Dodał filmowi chropowatą fakturę, mocny kontrast i znacznie szybszy montaż, dzięki czemu „Schrei 27” ogląda się jak awangardowy film z lat dwudziestych. Klip miał swoją premierę na London Spill Festival w galerii Barbican Centre, gdzie był wyświetlany w pętli przez dwa dni. Widzowie Nowych Horyzontów mają szansę zobaczyć go tylko raz. Trwające niespełna pół godziny wideo, którego głównym wizualnym tematem jest okaleczane ciało, jest piękne i przerażające zarazem.
Natalia Kaniak
„Schrei 27”
Dziś, godz. 20, Kino Nowe Horyzonty 9
26 lipca 13
Tak jak sztuki wizualne mogą się obejść bez narracji rozwijającej się w czasie, tak film bez obrazu istnieć nie może. Przekonujemy się o tym w kinie, ale co dzieje się z fabułą w galerii? Czy aby pozbawione epickiego scenariusza obrazy i tak nie generują powstawania opowieści?
więcej
W czasie festiwalu kinomani, po tym jak Kino Nowe Horyzonty zamyka się po pracowitym dniu, mogą, a nawet powinni, odwiedzać wrocławską Galerię Dizajn. Tu każdego festiwalowego dnia o północy przez godzinę oglądać można nietypowy seans. Codziennie inny od tego, który pokazywany był wcześniej. Każdy „Midnight Show” ma w sobie coś z performance’u, coś ze statycznej wystawy, ale też i planu filmowego. Co prawda nie ma tu dialogów i nagłych zwrotów akcji, pojawiają się typowe nowohoryzontowe snuje oraz obrazy poruszające wyobraźnię. Zdarza się też klasyczny suspens, bez którego niektórzy filmowcy nie wyobrażają sobie budowy dramaturgii. Jednak filmowej fabuły w stylu hollywoodzkim próżno tu szukać. Są wieloznaczne obiekty, poetyckie obrazy, niepokojące interwencje i zaskakujące instalacje w przestrzeni. Jest praca światłem, budowanie atmosfery dźwiękiem, a nawet słowa malowane na obrazach i zapisy wideo. To wystawa filmowa, ale bez filmów. Żart kuratorski, ale przygotowany z rozmysłem i precyzją przez Katarzynę Roj i Stacha Szabłowskiego. Do swojego projektu zaprosili oni 21 polskich twórców. To ich prace pokazywane w różnych konfiguracjach i kontekstach budują co rusz zmieniające się sensy. Nie ma tu klasycznej narracji, następstwa zdarzeń i ról łatwych do odegrania. Tu reżyserem jest widz, i to on staje się też aktorem.
Agata Saraczyńska
„Midnight Show”
Galeria BWA Design, ul. Świdnicka 2/4
Wystawa czynna od godz. 00.00 do 1.00, wstęp po pobraniu bezpłatnych wejściówek w kasach kina.
26 lipca 13
Stanisław Por-Kokos
Dzień dobry Państwu. Dzisiaj objaśnimy sobie, o co chodzi w filmie festiwalowym pt. „Godziny otwarcia”
więcej
Reżyserem jest tutaj Jem Cohen, którego każdy porządny kinoman kojarzy, prawda? No więc teraz zrobił chyba najbardziej podobny do lustra film, jaki zaobserwowałem w kinie ostatnimi tygodni, a nawet miesięcy. Jest w nim mężczyzna Johann, raczej zupełnie niemłody, który każdą wolną chwilę spędza w pracy muzealnej, gdzie stoi na straży najsławniejszych obrazów naszego olbrzymiego świata z piękną jak róża kulturą. Dodam, iż obrazy te każdy inteligentny człowiek powinien znać na pamięć, i tyle w tym temacie. Ale Johann wykonuje w pracy jeszcze jedną czynność, zupełnie odmienną. Otóż po cichu patrzy i obserwuje ludzi, co oni takiego przy tych ścianach robią tak naprawdę. A okazuje się, że robią różne rzeczy, generalnie ciekawe, np. stoją, idą, rozmawiają albo inne. Czy z czymś się Państwu niniejsi ludzie kojarzą? Kto zgadł, ten brawo! Oczywiście, że kojarzą się prosto z nami. Z Panią, z Panem. Ze mną w sumie też raczej. Bo te wszystkie obrazy, co tam pięknie wiszą, to tak naprawdę są lustrami przeróżnych filmów. A ludzie, co kupili bilet do muzeum, są dokładnymi lustrami ludzi, co kupili bilet do kina na film. Albo na festiwal też w sumie. Prawda, że pięknie to wszystko zostało wykombinowane? Prawda. Więc to mamy jasne. Ale jest jedna zagadka. Bo Johann jest przecież strażnikiem, czyli lustrem, to w nim kto się odbija? Na pewno nie my, widzowie, my mamy inne lustra. Kto zgadł, ten brawo! Oczywiście, że odbijają się w nim osoby, co w kinie sprawdzają bilety. I tym sposobem zobaczyliśmy, że czasem filmy są jak piękne, wypolerowane do cna zwierciadła, które może nie powiedzą nam, kto jest najpiękniejszy na świecie, bo przecież świat to nie jakaś głupia bajka, ale mogą nam zaprezentować różne, ciekawe o nas rzeczy, które warto wiedzieć. Do widzenia.
26 lipca 13
– Nie mieliśmy zamiaru kręcić drugiego „Avatara”. Chcieliśmy bardzo naturalnych, niemal niezauważalnych efektów specjalnych – mówi Kristina Buožyte, reżyserka filmu „Znikające fale”
więcej
Iwona Sobczyk: W „Znikających falach” obserwujemy ryzykowny eksperyment naukowy. Następny film poświęci Pani inżynierii genetycznej. Dlaczego to Panią interesuje?
Kristina Buožyte: Kiedy kręcisz film, szukasz tematu, który wyda ci się aktualny. Naukowcy codziennie dowiadują się czegoś nowego o człowieku. Jeśli zestawić takie zagadnienia z odwiecznymi tematami dotyczącymi psychologii czy filozofii, dostajemy ciekawą miksturę.
Naukową tematykę niemal całkowicie zagarnęły dla siebie wysokobudżetowe amerykańskie produkcje.
– Powstaje coraz więcej produkcji, które trudno przyporządkować do kina komercyjnego albo artystycznego. Hollywoodzkie produkcje z milionowymi budżetami są adresowane do wszystkich, muszą więc być jak najprostsze. Efekty specjalne są fantastyczne, aktorzy najlepsi, wszystko jest super, a gdy wychodzisz z kina, jesteś pusty. Nic nie zostaje.
A jaki budżet miały „Znikające fale”?
– Nie przekroczył miliona. Ten film to trochę pieniędzy plus bardzo dużo potu i łez. Ale tak trzeba, gdy chce się sięgać po głębsze tematy.
W filmie umysły dwóch osób – naukowca i pogrążonej w śpiączce kobiety – zostają połączone. To wciąż science fiction czy współczesność dzisiejszej nauki?
– To science fiction. Naukowcy dokonują eksperymentów z mózgiem, również z odczytywaniem myśli – ktoś dostaje dziesięć obrazków, wyobraża sobie jeden z nich, a podłączony do jego mózgu komputer wskazuje, o którym pomyślał – ale tak głęboko jak w filmie naukowcy jeszcze nie sięgnęli.
Wykorzystała Pani sporo efektów specjalnych. Dlaczego?
– Kino to dla mnie podróż w nieznane, możliwość odkrywania nowych światów, doświadczeń i emocji. Staram się, by tak działały moje filmy, i cenię podobne podejście u innych filmowców. Nie mieliśmy zamiaru kręcić drugiego „Avatara”. Chcieliśmy efektów naturalnych, niemal niezauważalnych, nierzucających się w oczy. One pomogły nam zbudować fabułę i poszerzyły zakres twórczej wolności.
Niesamowite wrażenie robi scenografia. Choćby stojący na plaży dom głównej bohaterki wyglądający jak komputerowa kreacja.
– Nad scenografią pracowaliśmy wspólnie z Bruno Samperem, który był także współautorem scenariusza. Zastanawialiśmy się nad nią zatem już na etapie budowania całej historii, co było bardzo wygodne. W świecie Aurory wszystko stanowi jej przedłużenie. Chcieliśmy, żeby ten dom odzwierciedlał ją i był jednym z bohaterów. Jak w „Psychozie”.
Choć historia w dużej mierze rozgrywa się tylko w umysłach bohaterów, to ogromną rolę w filmie gra cielesność. Ludzki umysł jest seksualny?
– Oczywiście, seksualność to główna siła napędowa ludzkości. Kiedy pisaliśmy scenariusz, wiele osób zwracało nam uwagę, że coś się w nim nie zgadza. Jak to możliwe, że kobieta i mężczyzna spotykają się i od razu zaczynają uprawiać seks? Może powinni najpierw się poznać, pogadać, pójść na kawę? W realnym życiu tak to przecież działa. Ale z drugiej strony, gdy widzisz spotkanie seksownej dziewczyny i seksownego faceta, to co pierwsze przychodzi ci na myśl? My zaczynamy od seksualności, a dopiero potem pozwalamy im się poznać.
Chciałaby Pani zajrzeć do czyjegoś umysłu?
– To kuszące, ale niebezpieczne. Wolałabym tego nie robić.
Rozmawiała Iwona Sobczyk
26 lipca 13
Stwierdzenie „realność jaka jest, każdy widzi”, będące parafrazą niesławnej definicji autorstwa Benedykta Chmielowskiego, spokojnie mogłoby być dewizą rosyjskiego projektu „Realnost’”. Bo każdy ją widzi, ale postrzega i doświadcza zupełnie inaczej. Powstałe w ramach inicjatywy filmy są jak puzzle. Rozsypane, malutkie kawałki, składające się na złożony i różnorodny obraz współczesnej Rosji.
więcej
Pomysł prosty, a zarazem genialny: „Uczestnicy projektu filmują swoje życie”. Różnymi kamerami, od telefonów komórkowych po sprzęt profesjonalny. Pod okiem doświadczonych dokumentalistów: Aleksandra Rastorgujewa, Pawła Kostomarowa i Aleksieja Piwowarowa, od początku tego roku zgrabnie montowane miniatury pojawiają się na stronie internetowej „Realnosti”. Poza tym, że większość twórców to zazwyczaj ludzie młodzi.
Trudno znaleźć jeden wspólny mianownik czy tematykę, która dominowałaby w ich filmach. Czasem zaczyna się od wygłupów. Siergiej Szewczenko w stroju krokodyla próbuje złapać stopa. Podskakuje, tańczy, przechadza się po poboczu pustej drogi. W następnym ujęciu już siedzi w kabinie kierowcy ciężarówki, który zwierza się ze swojego życia. Na końcu filmu jakaś kobieta bez skrupułów wkłada do torebki ustawioną na deptaku kamerę.
Twórcy najczęściej osadzają w głównych rolach samych siebie. Kostomarow niczym dzieciak bawi się kamerą, prasuje wodę, skacze po łóżku, a potem prowokuje Wima Wendersa do zagrania „roli” przed obiektywem. W innym filmie widzimy go z przyjacielem na ulicach Stambułu w czasie niedawnych starć Turków z policją. Nawet w tej poważnej sytuacji jest autoironiczny – wyznaje, że jest poruszony do łez (przez gaz łzawiący). Tatiana Bakłanowa zwierza się do kamery ze swoich rozterek sercowych, a Dymitrij Kubasow idzie o krok dalej, kręcąc siebie i swoją dziewczynę w bardzo intymnej sytuacji.
Właśnie, na „Realnosti” nie brakuje filmów, które w centrum opowiadania stawiają kogoś bliskiego dla twórcy. Eduard Goriaczew pokazuje wzruszającą relację ze swoją mamą, która po udarze mózgu przestała normalnie komunikować się z otoczeniem. Marianna Iwanowa żyje w szczęśliwym związku z Julią, ale jej spokój burzy matka, niemogąca zaakceptować „inności” córki oraz jej partnerki. Podobnie o swojej orientacji seksualnej z rodziną próbuje rozmawiać Aleksiej Artiemiew. Za każdym razem odbija się o ścianę obojętności.
Tych historii jest tyle, ile osób. Posługując się kolejnym utartym określeniem, że „życie to pudełko czekoladek” (dzięki, Forrest!), każdy kolejny film to niespodzianka. Ogląda się je z zaciekawieniem, bo nie wiadomo, gdzie podąży kolejna historia i jakie emocje czekają na widza za rogiem. „Realnost’” jest pasjonującą mieszanką cinéma-vérité i dziennikarstwa w stylu gonzo. Dopiero teraz, w dobie internetu i powszechnego dostępu do technologii, ujawnia się ich pełny potencjał.
Dziś, po projekcji w Kinie Nowe Horyzonty, odbędzie się spotkanie z twórcami projektu. Czekamy na odpowiedź polskich dokumentalistów.
Radek Folta
„Realnost’”
Dziś, g. 15.45, Kino Nowe Horyzonty 2
26 lipca 13
Buñuel, Capra, Żuławski, Cocteau, Kieślowski to tylko wybrane nazwiska reżyserów, których największe dokonania będzie można zobaczyć podczas kolejnych zajęć Akademii Polskiego Filmu i Akademii Filmowej przybliżającej dorobek światowej kinematografii. Start już w październiku w Kinie Nowe Horyzonty.
więcej
Kursy w Akademiach zaczęły się we Wrocławiu już przed rokiem. Ich uczestnicy mogli dowiedzieć się o początkach kina z ust największych autorytetów filmoznawczych. Kto to przegapił, może zacząć zajęcia z początkiem nowego semestru akademickiego. Zachętą niech będą dostępne na stronie kinonh.pl tematy wykładów, tytuły pokazywanych filmów i nazwiska prowadzących. W trzecim semestrze Akademii Filmowej poznać można arcydzieła Chaplina, komedie obyczajowe Franka Capry, awangardę oraz amerykańską burleskę. Pokazy poprzedzone są komentarzem wykładowców uniwersytetów: Wrocławskiego, Jagiellońskiego i Śląskiego.
Równie interesująco zapowiadają się zajęcia Akademii Polskiego Filmu, która przybliży twórczość Krzysztofa Zanussiego, Edwarda Żebrowskiego, Jerzego Domaradzkiego i Piotra Szulkina. Podczas prezentacji polskiej klasyki nie zabraknie prelekcji polskich krytyków i filmoznawców.
Zajęcia odbywać się będą raz w tygodniu w Kinie Nowe Horyzonty. Cena karnetu na semestr to 120 zł (Akademia Polskiego Filmu) i 240 zł (Akademia Filmowa). Można też wybrać tylko jedną projekcję, kupując na nią pojedynczy bilet. Zapisy online od 18 września. Szczegóły: kinonh.pl.
Patryk Tomiczek
26 lipca 13
Rosyjska i radziecka kultura niezależna cieszą się ostatnio w Polsce dużym zainteresowaniem. Dziś spotkamy ją w Arsenale.
więcej
O NOM-ie (skrót oznacza po rosyjsku zarówno Nieformalny Związek Młodzieży, jak i Niskich Odrażających Mężczyzn) pisze w wydanej u nas przed rokiem znakomitej książce „Oczami radzieckiej zabawki. Antologia radzieckiego undergroundu” Konstanty Usenko jako o „chyba najdłużej nieprzerwanie działającym alternatywnym składzie z Petersburga”. Kolektyw obecny jest na scenie już od połowy lat 80., działając zarówno na niwie muzycznej, jak i filmowej i teatralnej. Wśród wielu filmów NOM nakręcił film o tym, jak mały Hitler zakrada się po jabłka do ogrodu żydowskich bogaczy i złapany, po chłoście, wymyśla w zemście „Mein Kampf”. Absurd, groteska, pastisz i niekontrolowane wystąpienia na żywo to od lat ich znak rozpoznawczy. Podobnie jak połączenie rosyjskiej ludyczności z wpływami rock’n’rolla, eksperymentami w stylu The Residents i ideologią „udramatyzowania idiotycznych zjawisk w rzeczywistości i zidiocenia dramatycznych”. Przed jedenastoma laty członkowie NOM-u wystąpili w Warszawie w ubraniach uszytych z kraciastych toreb, charakterystycznych dla handlarzy (m.in. ze Stadionu Dziesięciolecia). Co wymyślą tym razem?
Marcin Babko
26 lipca 13
więcej
24.07.2013
18.32 Centrum Festiwalowe. Kobieta w kapeluszu do wolontariusza: „Ach, jaki żar leje się z nieba. Proszę mi zorganizować, młody człowieku, jakiś interesujący wachlarz”. Wolontariusz organizuje ich sto jeden, w różnych kolorach.
22.30 KNH 9. Nocne Szaleństwo. Seans filmu „Mad Max”. Widzom trudno uwierzyć, że reżyser tego filmu to George Miller, ten od „Babe – świnka w mieście”.
23.01 Arsenał Klub T-Mobile Music. Koncert Minimatikon do filmu „Gabinet doktora Caligari”. Robert Wiene jest pewnie w siódmym niebie.
25.07.2013
01.01 Dworzec Wrocław Główny. Kasjerka Euzebia do koleżanki: „Ty wiesz? Syn mi dzisiaj powiedział, że jeśli przymruży oczy, to wyglądam jak Megan Fox!”.
01.02 Hollywood. Megan Fox opala się na dachu swojego bungalowu. Mruży oczy. Prawdopodobnie dlatego nie zauważa, że niebo od godziny pokrywają gęste chmury.
09.10 Pod Kinem Nowe Horyzonty ustawia się długa kolejka. Dłuższa niż po bilety na „Gwiezdne wojny”.
11.52 W hotelu Monopol zaczyna brakować ręczników z napisem „Wrocław”. Według anonimowego gościa festiwalu to dlatego, że nigdzie nie można dostać pamiątkowych magnesów na lodówkę.
13.52 KNH 9. Seans filmu „Noc”. Jednemu z widzów dzwoni telefon, wyciszony. Widz nie odbiera i dlatego gigantyczny spadek po ciotce otrzyma jego była żona, a nie on.
14.30 Redakcja Gazety Festiwalowej „Na horyzoncie”. Naczelna wjeżdża do biura na wrotkach: „Nie umiem hamować, łapcie mnie!”. Niestety, wszyscy są zajęci ważnymi rzeczami.
15.18 Wrocławskie zoo. Obsługa znajduje w torbie kangura: dwa liście sałaty, perukę i bilet do KNH na film „Jungle Love”.
16.43 KNH 6. Seans filmu „The Story of Film – Odyseja filmowa 13-14”. Widzowie zgodnie stwierdzają, że nie można wiedzieć tyle o filmie, co Mark Cousins. Może to cyborg?
17.15 Rynek. Paparazzi zauważa konkurencyjnego paparazzi. Robi mu kompromitujące zdjęcie. Nie wie, że sam jest właśnie fotografowany przez innego paparazzi.
18.27 Na Bora-Bora wschodzi słońce.
Łukasz Jakubowski
|
|
Moje NH
Strona archiwalna 13. edycji (2013 rok)
|